Przejdź do głównej zawartości

A. Walicki o okresie Polski Ludowej



Pięć dni temu skończyłem lekturę zakupionej przed rokiem książki Andrzeja Walickiego PRL i skok do neoliberalizmu. Jaruzelski / Solidarność / zdrada elit, będącej jedną wielką polemiką z układem politycznym Trzeciej Rzeczypospolitej. Jest to wybór tekstów prezentujących stanowisko bezpartyjnego, który czynnie wspierał reformistów w PZPR z 1956 i 1980, nie chodzi więc zdecydowanie o krytykę w stylu narracji rządzącego po 2015 w Polsce ugrupowania. Zmarły w sierpniu 2020 profesor należał do tzw. warszawskiej szkoły historyków idei i był jej chyba najbardziej rozpoznawalnym przedstawicielem, zaraz po Leszku Kołakowskim. Chciałem poznać jego racje w myśl zasady, że "należy wysłuchać drugiej strony" (audi alteram partem).

Plakat propagandowy z okresu powojnia, źr. Polskie Radio SA

Autor podejmuje kwestię zasadności stosowania terminu antykomunizmu bez oglądania się na narodowe procesy liberalizacji (czy ściślej, "detotalizacji") reżimów  – bądź to po śmierci zakładających je dyktatorów (jak w Chinach i Wietnamie), bądź to jako środek utrwalenia nowej władzy (jak "Nowa Ekonomiczna Polityka" W. Lenina z 1921 czy przyjęcie planu Marshalla przez Jugosławię w 1948). Rzecz jasna, w tych przypadkach urynkowienie było tylko cząstkowe, podobnie z otwarciem gospodarek na zachodnich inwestorów; choć można uważać je za wyraz dobrej woli dyktatur, naiwnością jest niedostrzeganie wyrachowanej chęci zdobycia czy utrzymania szerszego przyzwolenia na niedemokratyczne rządy. Jest więc to logika jak z popularnej anegdoty o dobroci Lenina, co zbił pasem zbyt głośno bawiące się dzieci z sąsiedztwa, "a przecież mógł zastrzelić".

O ile zgadzam się, że warto pamiętać, że odwilż w Polsce zaczęła się już w marcu 1956 (po śmierci B. Bieruta i opublikowaniu referatu Chruszczowa potępiającego stalinizm), tyle to istotne, że utarta zbitka o odwilży "gomułkowskiej" jest skrajnie fałszywa, bo jej autorami byli głównie E. Ochab i S. Staszewski. To oni jednakowo jak przywódca w Moskwie, parli do destalinizacji partii w kraju (choć nieskutecznie, ale sprzeciwiali się rozwiązaniu siłowemu w czerwcowym proteście poznańskich robotników). "Towarzysz Wiesław" nie był szczerym zwolennikiem liberalizacji, jako zbyt rozbudzającej dalsze oczekiwania rządzonych, o czym ogół społeczeństwa mógł się przekonać w grudniu 1956 (powołanie ZOMO) i grudniu 1958 (zdławienie niezależnych rad robotniczych), aż po końcową tragedię grudnia 1970.

A. Walicki w książce nie podejmuje kwestii wycofania się z destalinizacji w Polsce, usilnie prezentuje bezpodstawny pogląd, jakoby W. Gomułka nie był "ortodoksyjnym" komunistą, mimo że ten otoczył się stalinowcami (Z. Kliszko, J. Cyrankiewicz, S. Kociołek). Za dowody utrzymania destalinizacji, prof. Walicki uznaje większą swobodę w kulturze niż w okresie bierutowskim czy wstrzymanie przymusowej kolektywizacji rolnictwa, choć są to argumenty pod tezę, wobec większej wagi faktów obrazujących powrót na stare tory polityki wewnętrznej (przykładowo, w październiku 1958 XII Plenum KC PZPR odrzuciło częściowe urynkowienie gospodarki, do czego ponad dwa lata wcześniej wzywał II Zjazd Ekonomistów Polskich z czerwca 1956, takie zmiany postulowali m.in. E. Lipiński, O. Lange i S. Kurowski).

Najwięcej jednak uwagi prof. Walicki poświęcił okresowi władzy trzech ostatnich pierwszych sekretarzy (E. Gierkowi, S. Kani i W. Jaruzelskiemu), to zaś musi wpierw prowadzić do możliwie rzetelnej oceny zdarzeń z grudnia 1970, a co dość przewidywalne u autora, wolał jednak pominąć opis tragedii Wybrzeża. 

Widok na Stocznię Gdańską, zdj. ze strony TVP Info

30 listopada PZPR podjęła decyzję o podwyżce cen, 8 grudnia MSW i MON zaczęły przygotowania na wypadek wybuchu niezadowolenia społecznego, 12-stego sobotnim wieczorem media podały informacje o zmianach cen. Ostre protesty trwały w dniach 14–18, a kolejne już spokojniejsze, występowały aż do lutego 1971. Najtrafniej chyba do tych zdarzeń odnosi się prof. A. Dudek (w tym artykule czy nowszym wywiadzie), jego oceny można zestawić z bardziej kontrowersyjnymi tezami dra H. Kuli. W. Gomułka wprowadzając podwyżki, wobec protestów społecznych, sam wystawił się do ataku swoim przeciwnikom w partii, co tu nazywać spiskiem? Skoro zmiana przywódcy mogła uspokoić nastroje, to aparatczycy musieli skorzystać z okazji. Wśród obalających byli m.in. W. Jaruzelski, S. Kania, M. Moczar, F. Szlachcic i J. Tejchma; przekonali oni E. Gierka do objęcia stanowiska po skompromitowanym przywódcy.

Postawienie pomnika wówczas zmarłym gen. Jaruzelski skomentował kiedyś: "Dla mnie jednak, przy całym szacunku dla poległych w 1970 roku robotników, było to nie tylko gorzkie requiem, lecz i larum. Nigdy nie wzniesiono pomnika czterystu Polaków, poległych podczas zamachu majowego. Nie uczczono nawet obeliskiem małopolskich chłopów zastrzelonych przez policję, ani ofiar zajść krakowskich, lwowskich i wielu innych. Zaczynało wyglądać na to, że tylko Polska Ludowa dopuszczała się przemocy wobec robotników i chłopów. Nie mogłem się z tym wewnętrznie pogodzić. To było następne kłamstwo historyczne, a przecież miało ich już nie być". Niezbyt to sensowny relatywizm, skoro w przeciągu zaledwie dwóch pokoleń zaczęto bardziej cenić życie współobywateli, dowodzi to istotnego postępu moralnego w tym względzie. Co do uczczenia ofiar zamieszek także innych polskich rządów – jest to oczywiście słuszny postulat, bo endecy i piłsudczycy nie byli święci.

Śląski włodarz, repatriant z Belgii i Francji, lepiej umiał odpowiedzieć na oczekiwania społeczne, a kraj gospodarczo, kulturalnie i turystycznie zaczął otwierać się na Zachód, co szczęśliwie było początkiem końca socjalizmu w Polsce, bo ogół mógł łatwo uświadomić sobie, gdzie się lepiej żyje. Dalszy bieg wypadków jest w zasadzie powszechnie znany, załamanie gospodarki i nadmierne zadłużenie doprowadziło do strajków z czerwca 1976 i zaistnienia tolerowanej opozycji. Cztery lata później były porozumienia lipcowe i sierpniowe, które Gierek przypłacił utratą władzy na rzecz własnego zaplecza (M. Rakowski, T. Fiszbach) i zwolenników odsuniętego Gomułki (W. Kruczek, T. Grabski). Ta konsolidacja przeciwnych grup była powodem absurdalnej taktyki porozumienia narodowego i walki politycznej forsowanej przez Kanię i Jaruzelskiego, to jest torpedowania zawartych umów tzw. "odcinkowymi konfrontacjami". Prof. Walicki celnie zauważa, że "Solidarność" nie potrafiła (albo nie chciała) rozegrać sporu wewnątrz PZPR na własną korzyść, a wręcz bardziej sama dawała się skłócać, choć uniknęła rozpadu przed stanem wojennym (który przez rozbicie centrali, wymusił na opozycji zróżnicowanie działań).

Porozumienia gdańskie 31.08.1980

I tu pojawia się temat tytułowej zdrady elit w książce prof. Walickiego, wiodący do słynnego pytania generała – "czy musiało do tego dojść?" Jest to niestety pytanie jałowe, szczerzy zwolennicy demokratyzacji czy liberalizacji byli wąską grupą w kierownictwie PZPR co najmniej aż do 1985, o czym świadczą życiorysy nonkonformistów najzwyczajniej wyrzucanych z partii za odchylenia od "lewomyślności", m.in. A. Schaffa, L. Kołakowskiego czy J. Kuronia. Ci, którzy mimo umiarkowania i otwartości umysłu do partii jednak należeli, byli skrępowani przez kontrolę polityczną Moskwy, a "socjalistyczna odnowa" (hasło S. Kani), była eksperymentem dopuszczonym przez Rosję i wynikłym z odprężenia w zimnej wojnie, gdy chciano równoważyć straty wizerunkowe po wejściu do Afganistanu.

Oczywiście przed 13 grudnia, były co najmniej dwie alternatywy do wprowadzenia stanu wojennego, bo ten był skrajnie rozpaczliwym, samobójczym wręcz krokiem. 

Po pierwsze, "Solidarność" mogła przystąpić do jakichś rozmów z PZPR, do czego nakłaniali prymasi S. Wyszyński i J. Glemp, obawiający się braku "realizmu politycznego" strony związkowej. To wymagało jednak bądź czystek kadrowych, bądź dobrowolnego odejścia ze związku tych działaczy, którzy dalszych umów z PZPR nie chcieli –  w obu przypadkach, byłby to rozpad organizacji, zaprzeczający nadrzędnej idei ujętej w nazwie związku. Nie da się też tego rozwiązania porównać z Okrągłym Stołem z 1989, gdy partia była nieporównanie słabsza oraz traciła protekcję Moskwy. Przed gorbaczowowską przebudową z 1985, NSZZ "S" by podzielił los ZSL czy Stowarzyszenia "Pax", stabilizując na wiele lat władzę PZPR. Dość powiedzieć, że w Serbii dyktatura trwała do 2000 roku, o perypetiach Białorusi czy innych byłych rep. radzieckich nawet szkoda mówić.

Po drugie, jest możliwe, że Moskwa doprowadzona do ostateczności, po sankcjach ekonomicznych i regularnym szantażu interwencji, faktycznie by zaryzykowała zewnętrzne zakończenie "anarchii" w Polsce. Choć wiadomo, że przed tą opcją się wzbraniali, naciskając na krajowe rozwiązanie problemu, jednak na użycie własnych wojsk decydowali się tak wcześniej (w NRD, Węgrzech, Czechosłowacji) jak i później (w Gruzji, Litwie i Czeczenii). Dlaczego więc Polska by miała być wyjątkiem?

Po trzecie, gen. Jaruzelski miał jakoby zakładać, że Moskwa chce zastąpić go kimś w jego mniemaniu jeszcze gorszym, jak M. Moczar czy T. Grabski – kto by jeszcze surowiej rozprawił się z opozycją (przywódców i działaczy "S" na ogół tylko internowano, nie było też wyroków śmierci). Ta hipoteza jest jednak nieweryfikowalna, a ciężko dyskutować z twierdzeniem, że generał znał jeszcze większych łajdaków. Co istotne, choć późną jesienią 1981 faktycznie nastroje zaczęły gwałtownie się pogarszać, wynikało to głównie ze złej woli rządzących. Po prowokacji bydgoskiej i ciągłych nagonkach medialnych, "Solidarność" nie miała powodu ufać w dobrą wiarę kierownictwa PZPR. Tzw. rozmowa ostatniej szansy, spotkanie trójki Glemp-Jaruzelski-Wałęsa z 4 listopada, było w zasadzie jawnym żądaniem kapitulacji, nie zaś zaproszeniem do uczciwej rozmowy równorzędnych stron.

A czy istniało ryzyko wojny domowej? Propaganda Gierka lubiła odwoływać się do hasła jedności narodu, podobnie Wałęsa kończąc strajk sierpniowy powiedział, że "dogadaliśmy się jak Polak z Polakiem", ówczesną Komisję Ekspertów MKS tworzyli działacze akceptowalni dla obu stron, a później ciągłymi mediacjami zajmowali się dwaj kolejni prymasi Polski. Nigdy też w historii Polski nie było wojny domowej, pomijając oczywiście niewielkie lokalne konflikty czy rokosze magnackie, nie angażujące ogółu. Generał tylko wykorzystał pretekst, jakim był narastający gniew zwodzonych związkowców (ostre wypowiedzi z Radomia 3 grudnia, podobne z Warszawy i Gdańska w kolejnych dniach). Bardzo słaba reakcja na stan wojenny dowodzi, że zamierzone na 17 grudnia upamiętnienie pochodem jedenastej rocznicy tragedii Wybrzeża w centrum Warszawy, nie stwarzało realnego ryzyka wybuchu wojny domowej.

Finalnie, w 1988 od kwietniowej fali strajków, NSZZ "S" w przeciągu niecałych pięciu miesięcy porozumiał się z rządem co do rozpoczęcia obrad, które przeszły do historii jako rozmowy Okrągłego Stołu, choć oczywiście, było to już za oczywistą zgodą Moskwy, sam Gorbaczow już w 1985 zaznaczał, że "przebudowa" ma nastąpić też w Polsce.

Książka prof. Walickiego kończy się oceną przemian po 1989 i perypetiami "Solidarności" w nowych realiach. Dla warszawskiego historyka, jedynymi aprobowanymi środowiskami dawnej opozycji były Unia Pracy z A. Małachowskim i Gazeta Wyborcza z A. Michnikiem; pozostałe grupy odrzuca, jako bądź balcerowiczowskie, bądź klerykalno-nacjonalistyczne. Nie ma w jego książce prezentacji poglądów W. Chrzanowskiego, J. Olszewskiego, K. Morawieckiego czy M. Jurka, a jeżeli pojawiają się w książce odniesienia do ich środowisk politycznych, to tylko jako moralne potępienie tzw. prawicy narodowej. A przecież te ugrupowania również były wysoce krytyczne wobec reform Balcerowicza, poza tym, to one kontynuowały zasadniczo katolicką linię "Solidarności" z epoki prymasa Wyszyńskiego.

Prof. Walicki używając demagogicznego hasła o zdradzie elit, ma w dużym stopniu rację, gdy chodzi o partie postsolidarnościowe. Kolejni przewodniczący Wałęsa i Krzaklewski stojąc na czele masowego (i katolickiego) ruchu pracowników krajowego przemysłu i wskazując do przeprowadzenia reform L. Balcerowicza, uderzyli we własne zaplecze gospodarczo, a wiążąc się z B. Geremkiem i A. Michnikiem, zdystansowali się również światopoglądowo. 

Fałszywy jest pogląd, by porażka rozmów sprzed 13 grudnia, była jakąś zdradą, bo druga strona trwałego równorzędnego porozumienia wtedy nie chciała, z resztą – z kim "Solidarność" miała się porozumieć, jak sam A. Walicki przyznaje, że w dobie trzech ostatnich pierwszych sekretarzy, partia z sekty ideologicznej, przekształciła się w kartel klik i gangów?
Udane rozmowy z 1988-89 NSZZ "S" przeprowadził z organami rządu, a nie PZPR, która mentalnie i strukturalnie była gomułkowsko-gierkowską sitwą.

Niestety, może i A. Walicki był prawie najlepszym historykiem idei (po L. Kołakowskim), jednak publicystą był miernym, a należąc do grona reżimowych liberałów schyłkowej PRL, co to z obaw przed zbyt ludową i żywiołową "Solidarnością", nadziei na mądre reformy upatrywali w partii, sam skazał się na zapomnienie i przejście na tzw. śmietnik historii.

PS: ciekawostka – wczesny plan stanu wojennego przygotowywał zespół w MSW już w sierpniu 1980 w ramach akcji Lato '80, później określano go kryptonimem Operacji Z (według W. Bukowskiego). Jak to przeszłość czasem splata się z teraźniejszością...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Swoboda, Dostojewski o sile i słabości chrześcijaństwa

  Na początku zeszłego miesiąca skończyłem lekturę kolejnej rosyjskiej książki, "Braci Karamazow" Dostojewskiego, gdzie jak w paru jego powieściach ("Biesy", "Zbrodnia i kara"), perypetie przedstawionych bohaterów służą za pretekst do dyskusji nad stanem ówczesnej Rosji, czy w ogóle Europy. Kluczową dla wątku rozważań ideowych postacią jest Iwan Karamazow, środkowy spośród "legalnych" synów z Fiodora Pawłowicza (czwartym i domniemanym pozamałżeńskim, ma być lokaj Smierdiakow, co sugeruje narrator). F. Dostojewski sportretowany przez W. Pierowa, Wikipedia W księdze drugiej syn Iwan w obecności ojca wszczyna kłótnię z ich sąsiadem, liberałem i "zapadnikiem", Miusowem – w obronie własnego artykułu postulującego zupełne zastąpienie sądów państwowych przez duchowne i konsekwentnie wyraża pogląd, że Cerkiew powinna zawrzeć w sobie całe państwo. Głosi też poniekąd słuszną tezę, że Kościół nie może pogodzić się z rolą zwykłego "zrzeszenia

A. Ostrowski i K. Rak, dwie książki o Rosji

  Parę miesięcy temu przeczytałem Rosję - wielkie zmyślenie... Arkadija Ostrowskiego, na przekór pełnemu tytułowi ( ...od wolności Gorbaczowa do wojny Putina ), opisującą przemiany ideologiczne szczytów władzy Związku Radzieckiego już po śmierci Stalina w marcu 1953 (choć co jest niewątpliwą stratą, sto dni Ławrientija Berii zostało pominięte). Bardziej udane próby krytycznej oceny przeszłości podjął Nikita Chruszczow, niestety sam z czasem doszedł do wniosku, że destalinizacja delegitymizuje jego władzę (powstanie na Węgrzech i niekonsultowana zmiana I sekretarza w Polsce), a opozycja dawnych stalinowców zablokowała dalsze rozliczenia w 1962 i odsunęła go od władzy dwa lata później. Następnie plany reform przedstawiali A. Kosygin i J. Andropow, jednak spotkali się z takim samym oporem współpracowników jak dwaj wcześniej wspomnieni. Dopiero faworyt tego drugiego,  M. Gorbaczow , doprowadził z sukcesem do rozpadu bolszewickiej partii oraz Sowieckiego Sojuszu (w skutek nieudanego puc